część pierwsza, link: https://sniper.neon24.org/post/172617,british-standard-czyli-slowo-brytyjskiego-oficera-cz-1

Choćbyśmy się nie wiem jak starali odciąć od tzw.  „psychiki wschodniej", łatwo zrozumiemy, że to co najbardziej musiało zaskoczyć przeszło dwa tysiące oficerów dońskich, kubańskich, terskich... Gruzinów, Osetyńców, Karaczajów, Inguszów itd., to był niewątpliwie „styl" załatwienia całej sprawy. Styl  zresztą odmienny również od procedury, która by była zastosowana w podobnych wypadkach na całym kontynencie europejskim. Gdzie indziej mogło być raczej gorzej, ale  - „nie tak”..... ! I właśnie to zaskakujące, to „nie mieszczące się w głowie" spotęgowało jeszcze paraliż psychiczny, który opanowuje zazwyczaj skazańców przed wykonaniem wyroku.

Najbardziej niezwykłym objawem bohaterstwa ubiegłej wojny było niewątpliwie powstanie w ghetto warszawskim. Ci, co wzruszają ramionami twierdząc że Żydzi „nie mieli ani innego wyjścia, ani żadnej nadziei", zdradzają głęboką nieznajomość psychiki ludzkiej. Właśnie najtrudniej jest walczyć bez nadziei!  W Katyniu tylko cztery procent oficerów miało skrępowane ręce.

W Spittal też nikt nie rzucił się na Brytyjczyków z gołymi rękami. Zaczęli zrywać z siebie dystynkcje oficerskie i ordery, zdzierać czerkieski, szarpać paradne mundury włożone na  „konferencję". Niektórzy na podłogę baraków rzucali nawet poświęcane krzyżyki. Dziennikarz Tarusskij powiesił się pierwszy. Starzy emigranci próbowali redagować petycje; nowi emigranci przeklinali ich za "tchórzostwo i niesolidarność"; dochodziło do gorszących kłótni zupełnie bezprzedmiotowych, albowiem petycji tych nie tylko nikt nie rozpatrywał, ale nawet nie przyjmował. Przez pewien czas nadzieję pokładano jeszcze w gen. Krasnowie, ze względu na jego bądź co bądź głośne nazwisko i osobistą znajomość z gen. Alexandrem.
https://muzeum1939.pl/wojennidowodcy-harold-alexander/aktualnosci/3984.html

Chciano przywołać zza drutów przedstawiciela władzy okupacyjnej żeby rozmawiał z Krasnowem. Staruszek nie mógł stać i czekać, więc wyniesiono mu przed druty krzesło. Żołnierz brytyjski kopnął krzesło, które rozleciało się w drobne kawałki. W nocy powiesił się płk  Michajłow, ale w ostatniej chwili odcięto go z pętli. Nazajutrz, 9 maja o świcie, dwaj duchowni prawosławni wyszli na plac przed barakami, i rozpoczęły się uroczyste modły zmiłowanie. Wokół nich stłoczył się tłum zarówno prawosławnych jak muzułmanów.

O 6-ej rano przybyły zapowiedziane ciężarówki. Gromadnie odmówiono dobrowolnego wsiadania. Wówczas na dany rozkaz zaczęli zbliżać się żołnierze uzbrojeni w pistolety automatyczne i grube pałki. Oficerowie kozaccy stłoczyli się, wziąwszy się pod ręce. Nic nowego pod słońcem!  Żołnierze brytyjscy zaczęli bić pałkami, bić po głowach i złączonych rękach. Wyrwano pierwszego oficera z szeregu i wrzucono do samochodu. Wyskoczył. Wtedy pobito go znowu i zapędzono powtórnie. Znowu wyskoczył. Wówczas uderzeniem kolb i pałek powalono go na ziemię i skopano butami, aż zastygł bez ruchu w kałuży krwi. Wrzucono go jak worek na dno ciężarówki... Ludzie zaczęli wsiadać.

Niektórzy z Brytyjczyków mrużyli oczy i zaciskali zęby. Inni bili z zacietrzewieniem. Był i taki, który miał łzy w oczach. Był też taki, który podszedł z koszykiem i wyciągając z kieszeni paczki z papierosami, zaproponował: - Za jednego papierosa zegarek.
Co po zegarku!... A wszyscy już wypalili papierosy, które wzięli ze sobą na „konferencję". Oficerowie brali po papierosie i rzucali do koszyka po zegarku. Zastrzelił się jeszcze gen. Siłkin.  W ostatniej chwili powiesił się oficer Charłamow.

Brytyjczycy zwolnili jednego z duchownych, 2 urzędników wojskowych i 12 lekarzy. Wypuszczono także wyrostka, Kozaczka-spadochroniarza o przezwisku  „Ryżeńki".
Oficer brytyjski podszedł do dowódcy oddziałów kaukaskich Sultan- Kelecz-Gireja, oświadczając  że wyznacza go szefem odpowiedzialnym za zachowanie się oficerów kaukaskich. Sultan-Kelecz-Girej splunął mu pod nogi. Krasnow nie wyszedł na plac. Siedział w otwartym oknie baraku i patrzył. Żołnierze brytyjscy zauważyli go w ostatniej chwili i rzucili się by go wyciągnąć przez okno. Kilku oficerów kozackich odepchnęło żołnierzy i wzięło atamana na ręce.
Wśród oficerów, wtłoczonych do ciężarówek, było 32% byłych obywateli sowieckich i 68% starych emigrantów, którzy nigdy obywatelami sowieckimi nie byli.  (Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich został utworzony 30 grudnia 1922)

******

Powróćmy teraz do owej godziny 8-ej wieczorem dnia poprzedniego, która takim strachem napełniała rodziny pozostałe w Lienz.
- Czy tłumaczka już przyszła? – spytał nerwowo oficer brytyjski.
- Yes, sir.
- Proszę zawołać.

Przed kancelarią stała jedna z ciężarówek, która wywiozła oficerów na konferencję. Powróciła pusta. Tłumaczka, zobaczywszy ją, zbladła i weszła do kancelarii.
- Gdzie są nasi oficerowie ? pytała.
- Nie wrócą tutaj - odparł oficer.
- A gdzie są?!
- Nie wiem.
- Pan przecież zapewniał, że będą najdalej o 6-ej z powrotem. Więc pan oszukiwał?  
- Droga pani, my jesteśmy tylko żołnierzami i wykonujemy rozkazy naszych przełożonych. 
Proszę natychmiast przygotować spis pozostałych oficerów. W ten sposób masę kozacką pozbawiono kierownictwa. Do 2-ej w nocy ludzie chodzili z miejsca na miejsce i gadali, a później poszli spać.  Nazajutrz, 29 maja, o 9-ej rano zjawił się młody oficer brytyjski i wręczając tłumaczce tekst odezwy,
nakazał ją natychmiast rozpowszechnić:
„Kozacy! Wasi oficerowie okłamywali was i prowadzili fałszywą, drogą! Zostali aresztowani i już nie powrócą. Teraz, uwolnieni od ich wpływu i nacisku, możecie swobodnie mówić o ich kłamstwach i nareszcie będziecie mogli wypowiadać nieskrępowanie wasze przekonania i wasze pragnienia. Wszyscy powrócicie do ojczyzny, …” itd. Widać było że tekst ułożyły władze sowieckie. Dalej następowało wezwanie do bezwzględnego poddania się rozkazom brytyjskim. O 10-ej rano zapowiedziano, że 31  maja o 7-ej rano rozpocznie się repatriacja pułków kozackich i ich rodzin.

Było jasno, ciepło, pogodnie. Wiadomość wydała się piorunem z jasnego nieba! Powstała panika. W baraku nr 6 obozu Peggetz zwołano prowizoryczną naradę. Na wodza ad hoc organizowanej akcji biernego oporu wysunięto podchorążego Połunina. Ogłoszono powszechną głodówkę i rozklejono plakaty zredagowane po angielsku: „Wolimy głód i śmierć tu niż powrót do Związku Sowieckiego!" We wszystkich obozach l stanicach wywieszono czarne flagi. Na placach obozowych zbudowano prowizoryczne ołtarze, i duchowni odprawiali przy nich dzień i noc nabożeństwa, spowiadając i udzielając komunii. Naturalnie nie obeszło się bez pisania zbiorowych petycji: do króla i królowej, do biskupa Canterbury, do Churchilla, do papieża, do króla serbskiego Piotra, do gen. Eisenhowera, do parlamentów krajów demokratycznych… Wojskowa kancelaria brytyjska petycje przyjmowała i rzucała do kosza.
- Trzymajmy się, trzymajmy się! - podawano z ust do ust. - Trzymajmy się razem, a nic nam nie zrobią. Nie dopuszczą do ostateczności!

Po barakach, namiotach i szałasach rozdmuchiwano przy niezapalonych z powodu głodówki ogniskach, iskry nadziei. Tak minął dzień 30 maja. Wieczorem zapowiedziano, że wskutek przypadającego na dzień następny święta katolickiego  Boże Ciało, repatriacja została przesunięta na dzień 1 czerwca. Wieczorem 31-go wyłączono dopływ wody w barakach.

******

Czytałem gdzieś, że był taki niegrzeczny chłopczyk, który gdy go ojciec chciał sprać pasem, składał pokornie ręce i klękał do modlitwy, bo modlitwy nawet ojciec nie ma prawa przerywać. To chyba było jeszcze w minionym wieku, długo przed rokiem 1914.

Ale 1 czerwca próbowało tego sposobu kilkadziesiąt tysięcy w dolinie rzeki Drawy. Był to już rok 1945... Od świtu utworzyła się olbrzymia procesja, która ruszyła do kaplicy polowej w obozie Peggetz. Przodem kroczyli duchowni w ornatach. Niesiono krzyże, chorągwie, księgi, zapalone świece. Słońce zaledwie wzeszło i ledwo różowiły się śniegi na szczytach Alp. Myczały krowy kozackie, nie dojone w ogólnym zamieszaniu.  Po pastwiskach rozłaziły się niedopatrzone konie i wielbłądy astrachańców. Nad Drawą wisiała jeszcze mgła. Niepisanym nakazem postanowiono przybrać postawę biernego oporu.
-  Tylko nie ruszać Anglików! Modlić się. Obroni Przenajświętsza Bogurodzica.
Tak zrobiono. Modły trwały bez przerwy, ale około 8-ej rano zbliżyły się szerokim wachlarzem czołgi brytyjskie i stanęły w odległości 100 m. Od strony baraków zajechały ciężarówki, do których miano ładować ludzi i odwozić na stację do oczekujących pociągów. Cały zaś obóz otoczony został tyralierą żołnierzy zbrojnych w karabiny z nasadzonymi bagnetami, pistolety automatyczne i pałki. Jeszcze przez krótki czas trwały nabożne pieśni, gdy nagle żołnierze rzucili się na tłum, rozrywając łańcuch rąk i bijąc po głowach kolbami i pałkami. Powstała panika, krzyki; deptano i zadeptywano się wzajemnie. Tłum, cofając się zaczął napierać na parkan odgraniczający obóz od pola. Parkan runął pod naciskiem. Ale na polu też stały czołgi. Żołnierze strzelali nie w górę lecz pod nogi. Zbitych i okrwawionych chwytano i wleczono do ciężarówek. Również w dalszych obozach rozległy się strzały. Ludzie rzucali się na oślep, uciekali w lasy, skakali do rzeki. W nieopisanym tumulcie rozbiegły się tabuny koni. Miejscowa ludność początkowo żegnała się nabożnie krzyżem świętym, gdy jednak ktoś zrobił początek, rzuciła się by grabić opustoszałe namioty, łapać konie, zabierać bydło. Wtedy księża katoliccy kazali bić w dzwony i nawoływać ludność do zaprzestania hańbiącej grabieży. Na wieżach kościelnych pojawiły się też czarne chorągwie.

Tymczasem główna masa ludzka w Peggetz, cofając się przed żołnierzami, usiłowała jeszcze wyrywać z ich rąk tych, których już schwytali. Wtedy to padł pierwszy Kozak przebity bagnetem. Tłum odpłynął i odsłonił ołtarz. Pop wyciągnął ku żołnierzom Biblię, ale wytrącono mu ją z rąk bagnetem. Jeden z Kubańców zasłonił się obrazem Matki Boskiej, otrzymał jednak cios w skroń, skóra wraz z włosami  zawisła mu na ucho. Trzeci próbował parować cios chorągwią św. Mikołaja Cudotwórcy, uderzenie pałki wbiło chorągiew w błoto. Improwizowana kaplica, ołtarz, obrazy, kielichy, wszystko zostało przewrócone i stratowane.

Nagle ktoś krzyknął, inni go podtrzymali, i rozległo się zgodne a groźne: „Urrra!". Wydawało się, że Kozacy sami chcą przejść do natarcia. Żołnierze brytyjscy prędko zawrócili i zaczęli wystawiać karabiny maszynowe. Jeden  z duchownych, ratując sytuację, wezwał ponownie do modlitwy...
- Gdy się modlono, żołnierze, pozostawiając na placu rannych i trupy zatłuczonych i zakłutych bagnetami, powrócili do baraków, wywlekając ukrywających się tam ludzi i pakując do samochodów. Jeden z Kozaków stawiał czynny opór, więc powalono go na ziemię, dwóch ciągnęło za nogi, a trzeci podpychał go końcem buta w ciemię. Pewna kobieta miała na ręku okrwawione dziecko. Żołnierz opatrzył dziecko własnym bandażem, ale mimo błagań, oboje wpakował do ciężarówki. Spośród żołnierzy brytyjskich czekających opodal czołgów, wielu okazało współczucie. Mówiono o jednym, który łamanym rosyjskim szepnął:
- Nie dawajcie się, oni nie mają prawa.
- Mała dziewczynka podeszła do innego i podała mu kartkę napisaną po angielsku:
„Zabijcie nas, ale nie oddawajcie bolszewikom". Żołnierz przeczytał, schował do kieszeni i nagle zapłakał.

O  5-tej  po południu  do tłumu podjechał w „jeep’ie oficer brytyjski i oświadczył przez głośnik:
- Kozacy! Jestem pod wrażeniem waszej bohaterskiej postawy, ale w myśl umowy jałtańskiej, wszyscy którzy byli obywatelami Związku Sowieckiego do 1 września 1939 r., muszą zostać repatriowani! Kto jest w posiadaniu dokumentów stwierdzających że w tym czasie nie przebywał na terytorium Sowietów, niech je przedstawi.

W ten sposób począwszy od 5-ej de facto zaprzestano masakry na terenie największego skupiska w obozie Peggetz. Opodal  jeep’a, w którym stał oficer brytyjski, leżał zabity junkier, nieco dalej ciało kobiety obejmujące martwe dziecko. Jak ustalono później na podstawie znalezionych przy trupach dokumentów, junkier pochodził z Dniepropietrowska, kobieta urodzona była na Kubani,  a dziecko już we Włoszech.

Tymczasem wzdłuż Drawy szła dalej wielka obława na ludzi mających być wydanymi Sowietom. Strzelano do uciekających. Przypadkowo czy też umyślnie zastrzelono kobietę,  którą wykrył pies w krzakach. Były wypadki rzucania się pod czołgi. Gdy zabierano chorych i rannych ze szpitala, jeden z nich wyskoczył z okna na bruk. Dużo ludzi utonęło w Drawie. Wszyscy pamiętają kobietę, która płynęła rzeką na wznak, z przywiązanym na piersiach niemowlęciem. Obok, brzegiem, biegł żołnierz brytyjski i usiłował wyłowić ją za pomocą długiej żerdzi. Ale nie mógł jej dosięgnąć. Wreszcie wody zaniosły ją w małą zatoczkę. Dziecko było już martwe, a kobieta zmarła po kilku godzinach w szpitalu. Była to lekarka z zawodu, rodem z Kubani, nazwiskiem Woskobojnikowa. Matka i jej i 14-letnia siostra utonęły.

Na drugi dzień rozpoczął się następny akt dramatu, tak dobrze znany wszystkim emigrantom politycznym na świecie: wydobywanie dokumentów stwierdzających że...; walka o świadectwa i upraszanie świadków; intrygi, zabiegi, machlojki I kombinacje wszelkiego rodzaju. Ale ani lament, ani zsyłka nie ustały. Biegały kobiety z rozwianym włosem, szukając wywiezionych w zamieszaniu dzieci; biegały płaczące dzieci, szukając wywiezionych rodziców. Lamentowano nad rozgrabionym mieniem. Tymczasem dalsze transporty odjeżdżały na wschód w odrutowanych wagonach, które w wypadkach zsyłek nie przez sojuszników, ale przez wrogów, zwykliśmy nazywać  „bydlęcymi". Wielu opanowało zniechęcenie i apatia. Tak np. gdy 2 czerwca przystąpiono do wywożenia szkoły junkierskiej, z szeregu junkrów, którzy stawiali dotychczas największy opór, wyszedł jeden, zarzucił swój worek na plecy i machnął ręką: - Ech, bratcy! Jadę do rodzinnego kołchozu... I nagle wszyscy w milczeniu poszli jego śladem.

Tego samego dnia wywożono pułki 3-ci kubański I tersko-stawropolski. Kozacy uciekali w pojedynkę lub grupami. Początek wydawał się zawsze łatwy. Oto grupa 60-ciu dotarła górami do włoskiej granicy i nie przekraczając jej zwróciła się na zachód, kierując na Innsbruck. Aby ominąć posterunki brytyjskie szli szczytami, czasem po śniegu. 11 czerwca wykrył ich samolot brytyjski i ostrzelał. Schowali się w szczelinach skalnych, ale jeden został ranny. Zabrali rannego i poszli dalej; jednak samoloty śledziły ich marszrutę. Gdy zaczęli schodzić w przełęcz, natknęli się na zasadzkę i zostali ujęci, po czym odstawieni do obozu I wydani bolszewikom, poza jednym, któremu udało się zbiec. Do organizacji obław w górach władze brytyjskie użyły także b. jeńców sowieckich, zwolnionych z obozów niemieckich. Mało już kto w dolinie Drawy modlił się. Ikony i chorągwie leżały porozrzucane i połamane na ziemi.
(…)

Powracam do przerwanego 29 maja wątku „konferencji" w Spittal. Zajechały 4 sztabowe autobusy i 58 ciężarówek, nie licząc kilkunastu samochod6w innego typu. Transport oficerów ochraniało:
25 lekkich czołgów, 105 motocyklistów, 140 szoferów i ich  pomocników uzbrojonych w pistolety automatyczne, 70 żołnierzy z pistoletami automatycznymi gotowymi do strzału, 30 żołnierzy na czele pochodu, 60  na dwóch ciężarówkach zamykających konwój. Ogólna ilość uzbrojenia: 310 plstolet6w automatycznych, 125 karabinów maszynowych, 21 lekkich armat. Zanim ten ponury pochód osiągnął  linie sowieckie, dwóch oficerów się otruło a 19 próbowało uciec. Z tych 19 ucieczka udała się tylko czterem, 15 zastrzelono.
(…)

12 generałów, w tej liczbie Domanowa, Krasnowa, Sultana-Kelecz-Gireja oraz Szkurę (odstawiony dopiero 31 maja specjalnym samochodem wraz ze swym adiutantem Połowinem), wysłano do Moskwy i tam ich powieszono. 120 oficer6w zastrzelili konwojenci sowieccy po drodze z Grazu do Wiednia. W Wiedniu rozstrzelano jeszcze 1.030,  a kolejnych 983, których wywieziono na dalsze badania, zniknęło bez wieści. Dane te nie są ostateczne i wymagałyby sprawdzenia, gdyby takie sprawdzenie było możliwe.

Istnieją także obfite materiały dotyczące wydania trzech dywizji XV Korpusu kozackiego w Judenburgu. Zastosowano tam niemal identyczne metody.